Nadzieja umiera ostatnia – co się stało z Ewą z Karlina?
To był zwykły, piątkowy wieczór. Po zimowej szarzyźnie, wiosna na nowo rozbudziła w małej Ewie chęć do zabawy. Mama niechętnie, ale jednak zgodziła się, aby ukochane dziecko spędziło jeszcze trochę czasu na dworze. Patrzyła przez okno, jak dziewczynka znika z nieznaną jej koleżanką. Wtedy nie wiedziała, że patrzy na Ewę po raz ostatni…
Zaginięcie 10-letniej Ewy Wołyńskiej z Karlina do dziś wzbudza wątpliwości. Choć od szokującego i tajemniczego zdarzenia minęło prawie 19 lat, to nadal stanowi ogromną ranę w sercu rodziców. Jest też ciągłym obiektem badania różnego rodzaju śledczych i detektywów. Co tak naprawdę stało się 5 kwietnia 2002 roku w województwie zachodniopomorskim?
„Mamo, ja chcę się jeszcze pobawić”
Ostatnie chwile z Ewą jej mama, Grażyna, wspomina ze łzami w oczach. Nie może uwierzyć, że dopuściła do tragedii. Obwinia się za zaginięcie córki, uważa, że powinna zabronić jej wyjść z domu. Kto mógł jednak przypuszczać, że z kilku bawiących się dzieci to Ewa nie wróci już do rodziców.
Z ustaleń policjantów i dziennikarzy, którzy pomagali wtedy przy śledztwie wiemy, że Ewa Wołyńska była szczęśliwym dzieckiem. Choć w rodzinie nie było bogactwa, to dziewczynka dobrze się uczyła, chodziła uśmiechnięta i lubiła spędzać czas z rówieśnikami. Mieszkała w domu otoczonym miłością i ciepłem. Ewa nie miała powodów do ucieczki.
Jak zeznaje matka Ewy, dziewczynka tego dnia o 14:00 skończyła lekcje. Szybko odrobiła zadania domowe i wyszła, aby spędzić czas z koleżankami. Do rodziców wróciła około godziny 17:00 – 18:00, ale poprosiła o możliwość pozostania na zewnątrz. Mimo, że było dość zimno, to jednak kwietniowe słońce zachodziło po 19:00 – choć akurat ten dzień był wyjątkowo pochmurny. Pani Grażyna niechętnie, ale wyraziła zgodę na dalszą zabawę. Mimo, że już wcześniej intuicja podpowiedziała jej, że coś może się zdarzyć. Jej syn miał proroczy sen, w którym przewidział porwanie siostry. Nikt nie wziął go jednak na poważnie. W śnie dziewczynka miała długie włosy i nosiła niebieskie ubrania. W rzeczywistości Ewa nosiła krótką fryzurę, a niebieskiego nie znosiła. Mimo wszystko, dziewczynka wyszła na zewnątrz.
– Widziałam, jak Ewa oddala się w stronę lasu z nieznaną mi koleżanką. Najpewniej była to Romka – mówiła mediom matka zaginionego dziecka. – Nigdy wcześniej jej nie widziałam, a znałam wszystkie koleżanki mojej córki.
Grażyna i Józef Wołyńscy wraz z pozostałymi dziećmi wyszli do sklepu. Zostawili otwarty dom dla Ewy i biegającego po podwórku psa. Robili tak nieraz, to nic nadzwyczajnego. Wrócili koło 20:00, jednak dziecka nadal nie było.
Trop urwał się przy rzece
Rodzice niezwłocznie zaalarmowali policję. Rozpoczęły się ogromne poszukiwania, zakrojone na niespotykaną dotychczas skalę. W sprawę zaangażowali się wojskowi, straż pożarna i wielu mieszkańców, również z okolicznych miejscowości. Czy to porywacz? Co z naszymi dziećmi? Na spokojną dotychczas okolicę Karlina padł strach.
Trop poprowadził psy tropiące nad rzekę Parsętę, ale tam ten się urwał. Nie wiadomo, czy dziewczynka dobrowolnie doszła tam z koleżanką czy była już w rękach porywacza. Na tamtym etapie śledczy wykluczyli utopienie, bo ślady nie prowadziły bezpośrednio w nurt rzeki. Innego zdania był Krzysztof Jackowski, jasnowidz zaangażowany w poszukiwania Ewy. Stwierdził, że dziecko potknęło się i utopiło. Żadnego śladu takiego zdarzenia jednak nie odnaleziono.
Jedyną realną wskazówką była odnaleziona w pobliżu wiązanka z patyków. Obok, ślady samochodu. Dość intensywne, jakby kierowca chciał błyskawicznie odjechać. Czy możliwe, że to on porwał dziecko?
Z zeznań Grażyny Wołyńskiej wynika, że widziała ona auto, z którego obcy mężczyzna przyglądał się dzieciom. Po zaginięciu Ewy nikt go później już nie widział. Jedna z policyjnych hipotez zakłada, że dziewczynkę porwała mafia Romska. Nie udało się jednak tego potwierdzić.
Śledztwo na własną rękę
Czas mijał, a o sprawie robiło się coraz ciszej. Na tyle, że działania policji zaczęły być coraz mniej widoczne. Rodzice są zniesmaczeni, że nikt nie badał DNA dziecka, nie sprawdził też dokładnie rzeki. Od matki wzięto rysopis potencjalnego sprawcy, ale właściwie akcja na tym się skończyła. Warto podkreślić, że początek XXI wieku był trudny dla niedoinwestowanej policji. Najpewniej – nie mieli pieniędzy na długie poszukiwania.
Rodzina musiała wziąć sprawy we własne ręce. Bardzo dużo pracy wykonał ojciec dziewczynki. Mężczyzna przepływał codziennie rzekę, aby sprawdzić czy nie ma tam jego dziecka. Jeździł też do Niemiec. Wielu jasnowidzów wskazywało, że Ewa mogła zostać porwana przez niemiecki gang pedofilów, jednak, gdy trafił na trop, powstrzymała go policja. Na własną rękę wszedł w struktury mafii, a jego informator przekazał mu, że Ewa mogła zostać przez nich porwana. Policja nie chciała go jednak wesprzeć w działaniach. Choć oficjalnie funkcjonariusze mieli sprawdzać hipotezę porwania do Niemiec, to tak naprawdę nie byli na to przygotowani. W końcu w sprawę zaangażowała się fundacja ITAKA.
Fundacja nagłośniła sprawę Ewy. Cała Polska szukała 10-letniego dziecka. Rozdzwoniły się telefony, ale praktycznie wszystkie były blefem. Pan Józef chciał, żeby zamontowano mu w telefonie urządzenia do rejestrowania rozmów, ale koniec końców nic nie zostało w tym kierunku zrobione. Mężczyzna zaczął sam rejestrować rozmowy. Niestety, bez skutku.
Sprawa bez odpowiedzi?
Wraz z rozwojem polskiej policji i grup dochodzeniowych, akta Ewy rozrastały się coraz bardziej. Aktualnie liczą już kilka tysięcy stron. Funkcjonariusze sprawdzają praktycznie każdy trop, by naprawić błędy z przeszłości. Rodzice wskazują, że to ich opieszałość mogła doprowadzić do wywiezienia Ewy. Zgłoszenie na granicę poszło dopiero po kilku godzinach (w tym czasie dziewczynka mogła zostać swobodnie wywieziona), a Interpol przez długie tygodnie nie miał informacji o porwaniu. Dopiero przyjazd Urugwajskiego jasnowidza sprawił, że dziecko wpisano na listę poszukiwań. Wtedy okazało się, że podobna dziewczynka, mówiąca słabo po niemiecku z wschodnim akcentem była widziana z biznesmenem o śniadej karnacji. Nikt nie przypuszczał, że może to być zaginiona Ewa, więc nie było powodów do zatrzymania. W ten sposób policja straciła szansę, na uchwycenie porywaczy.
Rodzice nadal mają nadzieję. W pojawiających się co jakiś czas tekstach prasowych na ten temat podkreślają, że czekają na Ewę. Ta śni się im po nocach, ciężko jest im normalnie żyć, podobnie jak całej reszcie rodzeństwa. Wszyscy mają nadzieję, że sprawa się wyjaśni. Chcieliby, żeby skończyło się jak w 2006 roku w Austrii. Porwana 10-latka uwolniła się z rąk oprawców 8 lat później i jako 18-latka wróciła do rodzinnego domu. Czy podobnie będzie z Ewą?
Przełom i podobne porwanie – czy ma coś wspólnego z Ewą?
W 2015 roku doszło do prawdopodobnego przełomu w sprawie. Wszystko zaczęło się od porwania małej Mai z Wołczkowa koło Szczecina (również w województwie zachodniopomorskim). Dziewczynkę również obserwował podejrzany mężczyzna w samochodzie. Mała Maja zniknęła w podobnym terminie, godzinie, w praktycznie tych samych okolicznościach. Co więcej, obydwie dziewczynki miały podobną urodę.
W przypadku Mai sprawa zakończyła się szybko i szczęśliwie. Policjanci ujęli Adriana M. To 31-letni wtedy mężczyzna pochodzenia romskiego. Był zawodowym porywaczem, wcześniej zaatakował dziecko w Wielkiej Brytanii. M. mógł porwać Ewę nawet osobiście. W czasie jej zaginięcia miał 18 lat. Czy jednak tego dokonał?
Funkcjonariusze starają się wyciągnąć od niego wszystkie informacje, choć jest on bardzo oszczędny w zeznaniach. Rodzice Ewy są przekonani, że sprawa nie jest przypadkowa. W obydwu sprawach motyw jest ten sam (wywóz dziecka do Niemiec), wiek podobny, pora tam sama.
– W naszej okolicy straszyło się dzieci, że muszą być grzeczne, bo inaczej porwą je Cyganie – mówi wujek Ewy, Zygmunt Rogula w wywiadzie dla lokalnych mediów. – To, co było jednak niewinnym żartem mogło okazać się smutną prawdą.
Prawdopodobne losy Ewy i zaniedbania
Dziś Ewa miałaby skończone 28 lat i była dorosłą kobietą. Ze wszystkich ustaleń śledczych, rodziców i dostępnych faktów wynika najpewniej, że Ewę rzeczywiście porwał okoliczny gang romski, który zarabiał na sprzedaży dzieci do Niemiec. Nie wiadomo jednak, w jakim celu. Po latach (i ujawnieniu wielu wstrząsających spraw) możemy domniemywać, że dziecko zostało wywiezione na sprzedaż, do „rodziny zastępczej”. Dalej prawdopodobna jest też teza o mafii pedofilskiej. Co jednak mogło stać się z Ewą później?
Śledczy twierdzą, że mogła zostać sprzedana do domu publicznego. Takich nielegalnie działających w Niemczech przybytków jest wiele. Bardzo trudno się z nich uwolnić, a kobiety pozostają tam często przez długie lata. Nie wiadomo, czy dorosła dziś Ewa jeszcze żyje i czy kiedykolwiek wróci do rodziców.
Sprawa 10-letniej Ewy Wołyńskiej z Karlina do dziś niepokoi i wzbudza dyskusje wśród mieszkańców. Ci dobrze pamiętają zdarzenie. Bardzo stracili zaufanie do mniejszości romskiej. Od czasu porwania, dzieci są pilnowane jak oka w głowie.
Zmieniła się też policja. Funkcjonariusze popełnili przy śledztwie wiele błędów. Nieskutecznie zabezpieczali ślady, pozostawiali furtki ucieczki porywaczom i zaniechali niezbędnych działań. Powodem był brak doświadczenia w takich sprawach i niewielkie środki finansowe. Bliźniacza sytuacja Mai z Wołczkowa (która została odnaleziona następnego dnia) pokazuje, jak wielkie postępy poczyniono w takich sprawach. Inaczej układa się współpraca z policją niemiecką, podejmowane kroki są natychmiastowe i stanowcze.
Przemytnicy do dziś dostają kilkanaście tysięcy euro za dzieci do nielegalnej adopcji czy na „pożarcie dla pedofilów”. Organy ścigania cały czas walczą z tym procederem. Bardzo możliwe, że Ewa padła ofiarą tych zwyrodnialców.
Rodzina Ewy podkreśla, że chcieliby cofnąć czas. Obwiniają się za tragedię. Żyją nadzieją, że wróci do domu. Nieustannie.
Autor tekstu: Pan Marcin Lewicki.