W połowie poprzedniego stulecia w Rzepinie koło Starachowic doszło do brutalnego bezwzględnego mordu pięcioosobowej rodziny. Nikt nie spodziewał się, iż w wyniku tego morderstwa skazani zostaną dwaj bracia i ojciec, którzy mieli zdecydowanie więcej grzechów na swoim sumieniu. Śledczy ujęli sprawców tylko i wyłącznie dzięki zdobyciu materiałów dowodowych w wyjątkowy, niebanalny sposób.
Rodzina Zakrzewskich
Ojciec 66- letni Józef Zakrzewski to despota, skąpiec, tyran rodziny wymagający bezwzględnego posłuszeństwa od swoich dzieci.
Syn 42-latni Czesław Zakrzewski kilkukrotnie karany m.in. za rozboje i napad również z bronią w ręku.
Drugi syn 22-latni Adam podejrzany w przeszłości o napad.
Matka Halina Zakrzewska.
Zakrzewscy mieli jeszcze córkę, o której nie wiele wiadomo. Z pewnością ze względu na to, iż dziewczyna nie angażowała się w działania swojej rodziny.
W Rzepinie rodzina Zakrzewskich była znana jako zamożni ludzie. W ich własności był duży sad owocowy, osiem mórg ziemi oraz hodowla koni. Mimo to jak zeznawał Czesław nie byli lubiani wśród mieszkańców. Ponadto, Józef Zakrzewski notorycznie zalegał z płaceniem podatków i realizowaniem obowiązkowych dostaw produktów rolnych. W ówczesnych czasach podatki rolne zbierał sołtys wsi, a rolnicy musieli dostarczać swoje płody rolne oraz zwierzęta rzeźne w ramach wojennych świadczeń rzeczowych na rzecz skarbu państwa (Obowiązek ten zniesiono w 1972 roku zastępując go podatkiem gruntowym).
Zakrzewscy interpretowali rzeczywistość na swój sposób. W sytuacji, kiedy ktoś im podpadł dokonywali pewnego rodzaju rytuału. Po uroczystej kolacji klękali przed stołem, na którym stał krzyż i lichtarz odmawiając modlitwę do Najświętszej Panienki. Następnie matka brała gromnicę i przechylając ją mówiła „Na zgubę [nazwisko ofiary] niech skapie”. Pozostali przy stole powtarzali to zdanie trzykrotnie. Matka dodawała jeszcze „Niech zginie marnie”, co również powtarzano. W ten sposób wydawano wyrok, a ojciec z synami mieli rok czasu na jego zrealizowanie.
Noc morderstwa
Z 2/3 listopada 1969 roku w Rzepinie wiał silny wiatr. Mieszkańcy pochowali się w domach w obawie przed naturą. Około drugiej godziny w nocy przebudziła się jedna z sąsiadek. Chodząc po mieszkaniu zauważyła palący się dom rodziny Lipów. Natychmiast zaalarmowała innych sąsiadów, a ci straż pożarną. Wszyscy pobiegli ratować domowników. Udało się ich wyciągnąć z płonącego domu. Niestety jednak wszyscy nie żyli. Sąsiedzi od razu spostrzegli, że Lipowie mają obrażenia ciała, które świadczą o tym, iż ktoś zrobił im krzywdę. Około godziny trzeciej w nocy dojechała straż pożarna i ugasiła pożar.
Ciała wyciągniętych osób to 45-letni Mieczysław – sołtys Rzepina, jego 54-letnia bratowa Zofia, 81-letnia matka Marianna, 27-letni bratanek Władysław oraz 18-letnia Krystyna, żona Władysława, która była w zaawansowanej ciąży.
Na miejsce zdarzenia przyjechała grupa operacyjno-śledcza. Śledczy od razu założyli, że pożar został wzniecony przez osoby trzecie. Ze względu na liczbę ofiar i zidentyfikowane rany, które powstały na skutek różnych narzędzi wnioskowano, że sprawców było, co najmniej dwóch.
Biegli ustalili, iż pożar wybuchł poprzez podpalenie snopków słomy wewnątrz domu. Ponadto, niemal wszystkie osoby zostały zamordowane we własnych łóżkach. Jedynie ciało Zofii zostało znalezione przy drzwiach wejściowych. Narzędziem sprawców były najprawdopodobniej siekiery, noże oraz motyki.
Motyw morderstwa
Śledczy przyjęli dwa motywy. Pierwszy to rabunek. Tego dnia Mieczysław jako sołtys wsi zbierał podatki w związku z czym w domu znajdowało się około 20 tysięcy złotych. Ponadto, jak wynika z relacji sąsiadów Wiesław w ostatnich dniach zaciągnął kredyt w kwocie 60 tysięcy złotych. Niestety tych pieniędzy nie znaleziono.
Z kolei drugi motyw to zemsta. Przy tak brutalnej zbrodni i tylu ofiarach można było wnioskować, że sprawcy musieli mieć ogromny uraz do rodziny Lipów.
Śledztwo
Funkcjonariusze milicji zaczęli śledztwo od weryfikacji podobnych zbrodni w okolicy na przełomie ostatnich lat. Ponadto, przeanalizowano sytuację rodziny Lipów i wytypowano osoby, które mogły mieć z nimi zatarg. W tym gronie znalazła się rodzina Zakrzewskich. Wszyscy we wsi wiedzieli, że stary Zakrzewski notorycznie spóźnia się z opłatą podatku oraz zwrotem płodów rolnych na rzecz państwa. Nie ukrywał również związanej z tym urazy wobec sołtysa. Ponadto, zarówno Czesław jak i Adam Zakrzewscy mieli już do czynienia z wymiarem sprawiedliwości.
Świadkowie twierdzą również, że Czesław był widziany w noc z 2/3 listopada, kiedy wszyscy mieszkańcy biegli do pożaru. Mężczyzna z czapką zsuniętą na oczy szedł wówczas w drugą stronę. Dla śledczych było to oczywiście podejrzane, że o drugiej w nocy jeden z podejrzanych ukradkiem oddala się od domu Lipów.
Kradzież drzewa z lasu
Śledczy nie mieli żadnych dowodów jednoznacznie stwierdzających winę Zakrzewskich. Jednak wszelkie tropy kierowały w ich stronę. Byli oni najczęściej wskazywani jako podejrzani przez mieszkańców wsi. Wielokrotnie byli dłużni podatki. Pałali niechęcią do rodziny Lipów. Czesław był widziany w noc morderstwa kiedy oddalał się od miejsca zbrodni.
Milicyjni detektywi na podstawie powyższych faktów chcieli przyjrzeć się bliżej tej rodzinie. We wsi wszyscy wiedzieli, że Zakrzewscy kradną drewno z lasu. Fakt ten był pretekstem do przeszukania posiadłości podejrzanych. Potwierdzono, iż na podwórku znajduje się kradzione drewno i wobec tego aresztowano Czesława Zakrzewskiego.
Agent w celi
Śledczy byli przekonani o winie Zakrzewskich. W związku z powyższym zdecydowano się na nietypowe rozwiązanie. Do celi, w której umieszczony był Czesław wprowadzono agenta specjalnego, który jako więzień miał zaprzyjaźnić się z podejrzanym i wydobyć od niego informację odnośnie morderstwa rodziny Lipów.
Tak jak zakładano Czesław nie należał do ludzi inteligentnych. Dość szybko zaczął przechwalać się swojemu współwięźniowi o dokonanym wspólnie z bratem i ojcem morderstwie na rodzinie Lipów. Niestety jednak, kiedy był przesłuchiwany wszystkiego się wypierał.
W związku z postawą Czesława jego „współwięzień” posunął się o kok do przodu. Doradził mu, aby napisał list do radia Wolna Europa, w którym miał swoje morderstwo opisać, jako walkę z władzami komunistycznej Polski. W zamian za to Agenci Wolnej Europy mieli helikopterem uwolnić Czesława i zapewnić mu schronienie za granicą. Morderca ugiął się pod zapewnieniami swojego „współwięźnia” i napisał list, w którym przyznał się do dokonania morderstwa również na trzech innych osobach: Bolesława Hartunga ze Starachowic, sołtysa Jana Żaczkiewicza oraz miejscowego dentystę Jana Borowca. Morderstwa miał dokonywać wspólnie z ojcem tłumacząc, że „to źli ludzie byli”. Następnego dnia list został znaleziony przez strażników podczas przeszukania celi.
Rola Józefa i Adama
Na podstawie tych zeznań dokonano ponownego przeszukania posiadłości Zakrzewskich. Znaleziono słoik ze stu dwudziestoma tysiącami złotych. Banknoty były zaplamione krwią.
Był to moment przełomowy. Od tego czasu Czesław zaczął szczerze rozmawiać z milicjantami, a nawet namawiał ojca i brata do przyznania się. Ci jednak konsekwentnie odmawiali przyjęcia odpowiedzialności za morderstwo Lipów. Mimo to pod naporem zebranego materiału dowodowego w końcu przyznali się do winy. Józef po przyznaniu się do morderstwa bronił najmłodszego syna Adama, twierdząc, że ten nie chciał iść do Lipów. Został tam zaciągnięty siłą przez niego samego. Tą wersję potwierdził również Czesław twierdząc, że ojciec przyłożył broń Adamowi zmuszając go do wzięcia udziału w morderstwie.
Zbrodnia i kara
W czerwcu 1971 roku Sąd Wojewódzki w Kielcach skazał Czesława i Józefa na karę śmierci poprzez powieszenie. Karę wykonano w lutym 1972 roku. Adam został skazany na 25 lat więzienia jednak po kilku latach odbywania wyroku powiesił się w celi. Co do roli Haliny Zakrzewskiej śledczy nie znaleźli dowodów na to, aby brała udział w morderstwach.
Po tym jak zapadł wyrok rodzina Zakrzewskich była stale szykanowana i zastraszana, a ich gospodarstwo podupadło.
Uważam, że wszyscy trzej Zakrzewscy powinni zostać za swoje morderstwa publicznie powieszeni.