To był styczeń 1996 r. Właściwie cała licealna Warszawa szykowała się na swój największy w życiu bal – studniówkę. Monika Osińska i jej przyjaciele nie wiedzieli jednak, że będzie to dla nich ostatnia zabawa w życiu. Wszystko przez zbrodnię, której się dopuścili.
Monika Osińska, Marcin Murawski i Robert Gołębiowski nie uchodzili za osoby, które mogą mieć bardzo poważne problemy. W praktyce niczym nie różnili się od swoich rówieśników. Przyjaciele chodzili do ekonomicznego liceum. Uczyli się w miarę dobrze, mieli podejść do zbliżającej się matury. Ich chciwość, niepohamowana chęć zysku i żądza dzikiej zabawy sprawiły, że planów tych nigdy nie zrealizowali.
W mroźny piątek ich życie zmieniło się diametralnie
Marcin i Robert mieli w przeszłości niewielkie konflikty z prawem. Ten pierwszy został przyłapany na kradzieży auta. Z kolei Robert lubił się w twardych narkotykach, a jako nastolatek wymuszał pieniądze od młodszych dzieci. Kłopoty te zrzucano jednak na karb młodzieńczego buntu. Zresztą, zachowanie obydwu maturzystów nie zwiastowało niewyobrażalnej tragedii, do której mogą doprowadzić.
Monika z kolei w ogóle nie miała problemów z prawem. Uczyła się dość dobrze, ale lubiła się zabawić. Choć miała ambitne plany na dorosłość, to ostatnią noc „wolności”, beztroski, studniówkowy bal postanowiła przepić i przećpać. Na to jednak potrzebne były pieniądze.
Dziewczyna spotkała się z Marcinem i Robertem w piątek w szkolnej stołówce. Była już w stanie sporego upojenia alkoholowego. Przekonała niedoszłych maturzystów, żeby odpuścili lekcje i poszli wraz z nią na wagary. Koledzy z równoległych klas przystali na ten pomysł i udali się na przechadzkę.
Wagarowicze zaczęli omawiać plan na zdobycie funduszy studniówkowych. Chcieli je przeznaczyć na narkotyki i alkohol. W końcu – studniówka jest tylko raz w życiu – mówili. To wtedy pojawił się pomysł rabunku. Celem napadu miał być Abigel – biuro, w którym pracował Marcin.
Weekend sprzyjał napadowi
Dlaczego akurat to miejsce? Marcin znał je doskonale. Dorabiał tam po lekcjach, ale pensja nie starczała mu na pełną uciechę z życia. Jednak ze względu na mnogość przedmiotów biurowych (przedsiębiorstwo zajmowało się kolportażem i drukowaniem materiałów prasowych), a także przez to, że Marcin cieszył się sympatią szefa (firma należała do biznesmena Krzysztofa Orszagha) stało się idealnym celem napadu.
Na co wpadli przyszli rabusie? Marcin postanowił wyprosić pracę dla Moniki. Szef przystał na propozycję swojego pracownika i zaprosił dziewczynę na rozmowę kwalifikacyjną. Tę miała przeprowadzić 22-letnia Jolanta Brzozowska. To szwagierka i prawa ręka Orszagha. Dziewczyna niedawno wprowadziła się do Warszawy, zbierając na wymarzony ślub i wesele. Była lubiana przez klientów Abigela, zawsze życzliwa i uśmiechnięta. Miała dobre kontaktu z Marcinem. Darzyli się sympatią.
W trakcie rozmowy chcieli zrabować zgromadzony w Abigel sprzęt, a później go sprzedać. Swój plan powoli wcielili w życie. Przed rozmową kwalifikacyjną Marcin, Monika i Robert zaczęli pić alkohol na Gocławiu i przygotowywali się do przestępstwa. Wiedzieli, że może dojść do rękoczynów – w końcu w biurze mógł być Krzysztof, a Jolanta mogła się stawiać. Zabrali ze sobą nóż, kij bejsbolowy, rękawiczki. Niby do obrony i zastraszenia pracowników, jednak nie wiadomo, czy zbrodnia nie kiełkowała w ich głowach od samego początku?
Niezależnie od tego umówili się na rozmowę między godziną 16 i 17. Komendę do ataku miała wydać właśnie Monika. Napastnicy wybrali się do siedziby firmy taksówką, trzymając wszystkie narzędzia przy sobie. Gdy weszli do Abigela, Jolanta była kompletnie zdezorientowana. Myślała, że będzie rozmawiać tylko z Moniką. W drzwiach zobaczyła jednak Marcina i niewidzianego wcześniej Roberta.
Nie mogli patrzeć na zmasakrowane ciało…
Na początku było spokojnie. Choć atmosfera zdawała się nerwowa, to Jola zaprosiła Marcina i Monikę do biura. Robert został przy
wejściu. Pracownica firmy rozpoczęła procedurę rekrutacyjną, a Marcin – najpewniej pod pretekstem załatwienia czegoś w papierach – opuścił miejsce rozmowy. Wraz z Robertem czekali na sygnał od swojej wspólniczki. Słyszeli jednak wyłącznie pytania o dotychczasowe doświadczenie zawodowe Moniki. Podekscytowany Gołębiowski nie chciał już dłużej czekać. Wparował do biura.
Robert natychmiast wymierzył Jolancie cios. Zszokowana kobieta błagała o litość, jednak było już za późno. Mężczyzna raz po raz okładał kobietę kolejnymi ciosami. Marcin z kolei dusił ofiarę, a następnie pobił kijem bejsbolowym. Na koniec wbił jej w szyję nóż. To nie wystarczyło rozjuszonym napastnikom – Jolanta dostała kolejne 12 uderzeń nożem. Jej ciało było zmasakrowane, krew była wszędzie.
Gdy mordercy oprzytomnieli i spojrzeli na ciało Jolanty, zaczęło im się robić niedobrze. Monika kazała zakryć ofiarę. Po wszystkim, jak gdyby nigdy nic – poszła do lodówki, aby coś zjeść. Była głodna. Następnie cała trójka zabrała dwa telefony, pagera i 400 zł. Sprzedali je paserowi i wyskoczyli na pizzę. Świętowali swój sukces…
Ciało Jolanty znalazły dwie uczennice, które niedługo później chciały skserować notatki. Zauważyły, że siedziba firmy jest otwarta i weszły do środka. Gdy zobaczyły krew, zdały sobie sprawę, że coś strasznego stało się tu kilka godzin wcześniej. 19 stycznia 1996 r. odnaleziono martwą, zamordowaną tego samego dnia Jolantę Brzozowską…
Balowali za fundusze z morderstwa
Od czasu zbrodni wrócili do „normalnego” życia. Chodzili do szkoły, imprezowali. W lutym 1996 r. bawili się nawet na studniówce. Nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że to oni mogą stać za brutalnym morderstwem z Abigela. Dlaczego?
Policja początkowo podejrzewała właściciela firmy, Krzysztofa Orszagha, co dawało czas prawdziwym sprawcom. Brano pod uwagę różne scenariusze i to jego funkcjonariusze postawili jako głównego podejrzanego – to właśnie on wychodził z firmy tuż przed napadem. Mężczyzna miał jednak mocne alibi (widział się z żoną i miał spotkanie biznesowe), a także współpracował z organami ścigania. Po oczyszczeniu z zarzutów Orszagh postanowił samemu dowiedzieć się, kto stoi za zabójstwem. Nie mógł znieść myśli, że w jego biurze zginęła młoda kobieta, siostra jego żony. Wynajął jasnowidza, a samemu skupił się na skradzionych sprzętach.
To był strzał w „10”, bo młodzi użyli zrabowanego pagera. Na podstawie przechwyconych informacji z urządzenia, policja wytypowała sprawców – Monikę, Marcina i Roberta. Zostali szybko aresztowani – dokładnie miesiąc po zabójstwie, 19 lutego 1996 r. W zeznaniach Monika i Robert zaczęli zrzucać winę na pracownika Abigela. Twierdzili, że tylko Marcin zadawał kobiecie ciosy. W toku śledztwa okazało się, że Monika rzeczywiście nie miała żadnego z narzędzi zbrodni w ręku, jednak – jak stwierdził sąd – przez swoje bierne zachowanie i przyzwolenie może czuć się w pełni odpowiedzialna za morderstwo Jolanty.
W 1998 r. zapadł jeden z najgłośniejszych wtedy wyroków sądowych. Monika Osińska – jako pierwsza kobieta po 1989 r. – a także Marcin Murawski i Robert Gołębiowski zostali skazani na karę dożywotniego pozbawienia wolności z możliwością wyjścia po 25 latach. Prowadzący sprawę sędzia podkreślił, że w swojej długiej karierze pierwszy raz miał do czynienia z tak obrzydliwą zbrodnią. Jej prymitywne pobudki, brak wyrzutów sumienia, brutalność i zimne zachowanie przestępców stawiały ich na równi z wieloma innymi mordercami. Dla sądu żadnym usprawiedliwieniem nie był wiek sprawców.
W czasie odczytywania wyroku Monika zalała się łzami. Nie spodziewała się, że chęć zysku i dobrej zabawy w czasie studniówki może zamienić jej życie w koszmar za kratami więzienia. Zdała sobie sprawę, że w przypadku ewentualnego opuszczenia zakładu karnego będzie miała już prawie 50 lat. Całą młodość i lata studiów spędzi w celi.
Dziś zaczną nowe życie?
Od popełnionego zabójstwa minęło już ponad 25 lat. Wiemy, że Monika Osińska zmieniła swoją tożsamość. Nie wiadomo jak się teraz nazywa ani czy wyszła z więzienia – nowe dane są bowiem objęte tajemnicą. Być może kobieta jest już na wolności i próbuje budować swoje życie od zera. Możliwe, że dostała od życia drugą szansę. Możliwe, że Marcin i Robert również są wśród nas, na wolności. Tylko Jolanty, młodej kobiety przed ślubem szkoda. Jej życia nikt już nie zwróci.