Brutalne morderstwo owiane wątpliwościami – co naprawdę stało się w Giżycku?
Jak wielu niewinnych ludzi siedzi w więzieniach? Pomówionych, oczernionych przez prawdziwych zbrodniarzy? Czy tak samo jest ze skazanymi za głośny mord w Giżycku? Przyjrzyjmy się sprawie, którą pod koniec lat 90tych żyła cała Polska.
Brutalne morderstwo Szymona i Adama, nastoletnich i spokojnych braci było dla lokalnej społeczności szokiem. Niewielkie, niespełna 30 tysięczne miasto straciło fundamenty spokoju i bezpieczeństwa. Policja błyskawicznie zaczęła poszukiwać winnych mordu, który odcisnął stałe piętno na wielu ludziach…
Nigdy nie wrócili do domu
Adam i Szymon, 15 i 11 letni, chłopcy spod Giżycka byli lubiani przez lokalną społeczność. Starszy Adam, lekko opóźniony w rozwoju (miał problemy w szkole, trudno było mu przejść z klasy do klasy) niekiedy stawał się obiektem drwin, ale nigdy na większą skalę. Chłopcy uwielbiali wodę, obserwowali pracę ratowników, policji, ochroniarzy. Dla rzezimieszków i przestępców Adam stał się konfidentem, bo ujawniał wszystko, co widział – wśród nich był Robert T, nieletni, który znęcał się nad Adamem i chodził z nim do szkoły. Matka braci N. zeznała, że 15-latek często skarżył się na kolegę. Być może, dlatego nastolatek wskazał, że Robert jest zamieszany w zamach bombowy pod miejscową restauracją. Wtedy uznano to za fantazję i pomówienia. Sprawy tej jednak nigdy nie wyjaśniono, choć lokalna społeczność dziś twierdzi, że T. rzeczywiście miał podłożyć bombę na zlecenie okolicznych gangsterów.
Kilka miesięcy przed mordem, 15-latek widział bójkę ochroniarzy i lokalnego marginesu. Stał po stronie tych pierwszych. Zawsze uwielbiał sprawiedliwość, kibicował tym, którzy stali na straży prawa. Nastolatkowie chcieli zaistnieć, często jednak fantazjowali, że byli świadkami w sprawach kryminalnych. Nie spodziewali się, że jedna z nich naprawdę ich dotknie.
11 października 1998 roku wybrali się na ryby. Lubili harmonię mazurskich jezior. Niedziela była na to idealnym dniem, spokojnym, bez lekcji i codziennych obowiązków. Od wujka dostali dwie wędki, którymi ochoczo łowili kolejne zdobycze. Nie mieli wrócić późno – w końcu w poniedziałek zaczynali lekcje w Giżyckiej podstawówce. Do domu już jednak nigdy nie wrócili. Ich mogiłą stało się ukochane jezioro, a oprawcami kilku zbrodniarzy.
Zabili „konfidenta”
W tym samym czasie trzej bracia T. oraz Sebastian S. i Piotr P. spożywali w pobliżu alkohol. Według pierwotnych zeznań Roberta T. (które zmieniał później kilkukrotnie), najstarszego z braci, dołączyli do nich Marcin Chmielewski i tajemniczy osobnik o pseudonimie Szklane Oko (nazywali go tak ze względu na problemy ze wzrokiem). T. nie mógł przypomnieć sobie jego nazwiska. Później okazało się, że to Krzysztof Kaczmarczyk. Według Roberta, Chmielewski i Kaczmarczyk stali na tyłach monopolowego i z radością przyłączyli się do wspólnej libacji. Niektórzy z młodych „biesiadników” ukończyli już 18 rok życia. Wśród społeczności T. uchodzili za niebezpieczny margines, który potrafi mocno uprzykrzyć dzień, a więc dookoła było pusto – bez świadków, bo kto chciałby się narażać?. Libacja trwała przy krzyżu Brunona, gdzie ze wzgórza świetnie było widać okoliczne jezioro. Wtedy doszło do zbrodni, którą trudno wyjaśnić do dziś. Wśród oskarżonych jest Robert T. Ten wybiela się jednak w czasie swoich zeznań. Wszystko zwala na kompanów. Tak opisywał całe zdarzenie.
– Zobacz! To konfident! – w pierwotnej wersji zdarzeń, krzyknął do pozostałych Szklane Oko i zbiegł, by dopaść nieletnich braci. Kazał im przyjść na miejsce libacji, zabierając ze sobą cały sprzęt wędkarski. Robert T. ukradł Adamowi kanapkę i ją zjadł – tego jest pewien. W tym czasie Piotr P. pilnował młodszego Szymona. Miał nie uciec, kiedy reszta rozliczała się z konfidentem.
Według Roberta T., Chmielewski i Kaczmarczyk w szybkim tempie sprowadzali 15-letnią ofiarę na dół, a ten nie nadążał – byłem pijany – mówił śledczym. Podobno dlatego nie był w stanie zobaczyć wszystkiego. Szklane Oko miał zawiązać Adamowi szalik wokół szyi i go dusić. W międzyczasie nastolatek został bardzo dotkliwie pobity. T. zeznał, że nie pamięta czy kopał Adama. Miał w głowie rausz, nie mógł sobie nic przypomnieć. Sprawcy myśleli, że N. jest już martwy, ale chłopiec się ocknął. Postanowili, że naprawią swój błąd. „Ktoś skakał mu po twarzy, do gardła wsadzali mu grube kołki” – powtarzał na przesłuchaniu Robert T. Ciało starszego z braci przykryli gałęziami. Pod wpływem alkoholu początkowo byli przekonani, że nikt go nie znajdzie. Chwilę później wrzucili go jednak do jeziora. T. twierdził, że tego jednak nie widział, miał usłyszeć o zdarzeniu od kompanów. Dlaczego Kaczmarczyk, który ma I stopień niepełnosprawności miał krzyknąć do pozostałych, że nad jeziorem jest konfident? Tego T. nie potrafił wyjaśnić. Twierdził tylko, że wszyscy chcieli ukraść braciom N. wędki i sprzedać je, by móc kupić alkohol.
Po młodszego też przyszli
Chmielewski, Kaczmarczyk i T. wrócili na górę. Dwóch pierwszych miało zabrać zaciągnąć 11-letniego Szymona na dół, a ten krzyczał „Pomocy!”. Z zeznań T. wynika, że wrócili po 20 minutach, a nikt z pozostałych nie wiedział co stało się z chłopcem.
Według Roberta T., między oskarżonymi wywiązała się następująca dyskusja
– Co z młodym? – mówił Piotr P., który pilnował młodszego z braci.
– Utopiony – miał powiedzieć Ch. z pewnością w głosie.
Zwłoki znaleziono stosunkowo szybko. Lokalna policja stanęła pod ogromną presją społeczną. Zaczęło się gorączkowe poszukiwanie winnych, których zatrzymano dwa miesiące później. Akt oskarżenia oparto jednak na zeznaniach T., które pokrywały się z odnalezionymi na zwłokach dowodami. Czy jednak opowieść Roberta była prawdziwa?
Pojawiły się wątpliwości
Sąd skazał Chmielewskiego i Kaczmarczyka na dożywocie, T. na 25-lat, a pozostałych na 8 i 7 lat. 22-letni Chmielewski i rok młodszy Kaczmarczyk od razu zakwestionowali wyrok. Od początku twierdzili, że są niewinni. Starszy Marcin był roztrzęsiony, podkreślał, że jest katolikiem i nie mógłby zabić. T. podczas procesu wybielił się jeszcze bardziej, twierdził, że nawet nie kopał Adama N. W ogóle wszyscy zaczęli zeznawać pokrętnie, uznając, że nawet ich tam nie było. Według oskarżonych to policjanci wymyślili sobie sprawę. Sąd nie dał im wiary. Oddalał kolejne skargi i apelacje.
Rodzice Chmielewskiego i Kaczmarczyka nie dali jednak za wygraną. Daniel M., który siedział z T. w celi twierdził, że Robert mu o wszystkim opowiedział. Według tej wersji, Marcina Chmielewskiego i Krzysztofa Kaczmarczyka nie było na miejscu w ogóle. Dlaczego ich wskazał?
Według T., zeznawał on w ten sposób, bo miał zostać koronnym. Prokuratorzy chcieli go ochronić w związku ze sprawą braci N., by ten mógł wskazywać winnych w gangsterskich porachunkach. Zabójca nie może być koronnym, więc T. wybrał osoby z zewnątrz. Tę wersję potwierdziłby fakt, że prokuratura odrzucała każdy dowód niewinności Chmielewskiego i Kaczmarczyka, takie jak alibi, opinia biegłych, nowotwór Kaczmarczyka czy w końcu chęć konfrontacji procesowej z T. Ten wycofywał się z zeznań już na sali sądowej (podobno zdał sobie sprawę, że nie będzie koronnym – dla prokuratury miał zbyt małą wiedzę). Sędzia już tych zeznań nie uwzględnił.
Co ciekawe, cały akt oskarżenia oparto na pierwszych zeznaniach T. Później (w 2013 roku) nawet Sąd Najwyższy stwierdził, że Robert T. to notoryczny kłamca i nawet nagrania z celi (gdzie T. wyraźnie, podczas rozmowy z Marcinem Chmielewskim przyznaje, że wrobił ich w morderstwo) nie były dla Sądu dowodem. Prawnicy podkreślają jednak, że ówczesny obrońca oskarżonych słabo napisał odwołanie do Sądu Najwyższego, które nie trafiło nawet na wokandę.
Niewinni siedzą w więzieniu?
Chmielewski i Kaczmarczyk są w zakładzie karnym już 19 rok. Ich sprawa przypomina głośny los Tomasza Komendy. Wszystkie dowody wskazują, że niewinni ludzie są zamknięci za kratami. Niesprawiedliwości dopełnia fakt, że Piotr P. i Sebastian S. wyszli już na wolność. Na nic zdają się dowody, że Chmielewski tylko znał Roberta T., a Krzysztof Kaczmarczyk nawet nie wiedział jak on wygląda.
Obrońcy Marcina i Krzysztofa wskazują na dowody twierdzące, że to Robert T. był głównym zabójcą, a reszta mu pomagała. To on miał wbić kołki w gardło Adama N, by ustawić je w literę V – zwycięstwo. T. miał wcześniej kraść Adamowi kieszonkowe, nienawidził go. Do tego dochodzą opinie biegłych, którzy wskazują, że T. ma skłonności do sadyzmu i charakter brutalnego zabójcy.
W sprawę zaangażowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. W opinii prawników tej organizacji, nie ma żadnych wątpliwości, że Chmielewski i Kaczmarczyk (zgodzili się ujawnić swoje nazwisko, twierdząc, że nie są w żadnym wypadku winni) nigdy nie byli na miejscu zbrodni. Liczą na to, że pękną pozostali – Sebastian S. i Piotr P. Na ten moment zebrane dowody mocno wskazują na niewinność Marcina i Krzysztofa.
Czy jednak polski wymiar sprawiedliwości stać na to, aby przyznać się do winy i wziąć na barki kolejny błędny wyrok?
Media zaangażowały się w sprawę
Morderstwo sprzed ponad 20 lat jest nadal głośne wśród dziennikarzy śledczych. Pod ostrzałem są teraz śledczy, którzy prowadzili wtedy dochodzenie. Żaden nie chce przyznać, dlaczego dał wiarę oskarżeniom znanego policji Roberta T. Chmielewski i Kaczmarczyk pojawiali się w znanych programach telewizyjnych, udowadniając swoją niewinność. Od początku są konsekwentni i wskazują swoją wersję zdarzeń. Czy prawdziwą?
Pewne jest w tej sprawie jedno. Pokazuje ona indolencję wymiaru sprawiedliwości i śledczych w latach 90tych. Działająca pod presją prokuratura najpewniej próbowała zyskać sprzymierzeńca w postaci młodego kryminalisty, być może poświęcając los niewinnych ludzi. Adamem i Szymonem N., brutalnie zamordowanymi dziećmi mało kto się przejmował. Ich smutna historia, niewinnych nastolatków, którzy wyszli tylko łowić ryby, nie była dla śledczych najważniejsza. Każdy – Robert T. i prokuratura, chcieli na niej coś ugrać. W konsekwencji przegrali jednak wszyscy.
Autor tekstu: Pan Marcin Lewicki.
Znam tę tragedię,mieszkam w okolicy Giżycka.To było i jest straszne.Biedni ci chłopcy, którzy zginęli śmiercią męczeńską.Ci , którzy to zrobili zasłużyli wszyscy ale to wszyscy na karę śmierci.