Mamy rok 1957. 11 października trzej żołnierze zasadniczej służby wojskowej, wracają do swojego miejsca zakwaterowania- jednostki radiotechnicznej w Zgierzu pod Łodzią. Wojskowa jednostka mieściła się w lesie. Kiedy żołnierze do niej zmierzają między drzewami, w pobliżu utwardzonej drogi, dostrzegają zwłoki dziecka. Od samego początku nie ma wątpliwości, że dziewczynka nie żyje. Świadczą o tym rany kute na klatce piersiowej i gardle, pokaleczona była również na rękach. Dziewczynka ma również podarte ubrania oraz bieliznę. Żołnierze biegną do jednostki powiadomić oficera dyżurnego o makabrycznym odkryciu. Ten natychmiast telefonuje do miejscowej komendy policji. Jednocześnie daje żołnierzom rozkaz zabezpieczenia miejsca zabójstwa do czasu przybycia śledczych Milicji Obywatelskiej.
Po dotarciu milicjantów na miejsce morderstwa, dostrzegają, że: „Zwłoki są ubrane, a wokół szyi zakręcony jest sweter. Rękaw swetra wciśnięty jest w usta denatki. Majtki rozdarte. Na ciele ujawniono dwie rany kłute w lewej części klatki piersiowej i jedną głęboką ranę na szyi. Podarta bielizna i uszkodzenia ciała w okolicach narządów płciowych wskazują na seksualne tło zabójstwa”– fragment milicyjnego raportu. Dziewczynka w ręku trzyma łodyżkę kwiatka, a na stopach brakuje butów, przy czym jej stopy są czyste. Przypuszczać można, że zbrodnia dokonana została nożem, po czym sprawca dopuścił się czynności seksualnych. Jednocześnie kwiatek w dłoni, czyste stopy i brak butów mogą świadczyć o tym, że dziewczynka przyszła dobrowolnie, a buty zostały zdjęte przez sprawcę po morderstwie.
Źródło: https://dzienniklodzki.pl/zbrodniarze-skazani-na-smierc-zabil-6latke-bo-byla-niegrzeczna-i-go-denerwowala/ar/1059048.
Poszukiwania mordercy
Kim był zabójca i co było jego motywem, że zdecydował się na zabójstwo sześciolatki? Mieszkańcy byli w szoku. Nikt nie pamiętał tak bestialskiego zdarzenia w Zgierzu. Wydawało się, że dziewczynka była z dobrego domu. Zawsze ładnie ubrana, włosy związane niebieską kokardką, w uszach miała posrebrzane kolczyki.
Śledczy w pierwszej kolejności chcieli ustalić kim jest zamordowana dziewczynka. W związku z tym na miejsce zbrodni sprowadzono psa, który podjął trop i zaprowadził milicjantów do jednego z domów na obrzeżach Zgierza. Mieszkała tam rodzina Miśkiewiczów. Jak się okazało matka zamordowanej dziewczynki to 27-letnia Zofia Miśkiewicz, która od jakiegoś czasu odbiegała od zmysłów zaniepokojona nieobecnością swojej córki. Stasia była córką z poprzedniego małżeństwa i nosiła nazwisko Szczepanik. Zofia Miśkiewicz wyszła drugi raz za mąż za Karola Miśkiewicza. Mieszkańcem domu był również brat Karola, Jan Miśkiewicz oraz ich matka.
Przesłuchanie rodziny
Milicjanci podczas przesłuchania rodziny dowiedzieli się, że Zofia Miśkiewicz zdążyła w między czasie zawiadomić dzielnicowego o zaginięciu córki. Ten jednak chcąc pocieszyć i uspokoić matkę dziecka powiedział jej, aby się nie martwiła, gdyż córka na pewno się odnajdzie. Przesłuchiwana Zofia stwierdziła, że „Ona na pewno nie poszłaby tam sama, była jeszcze na to za mała. Jeżeli gdzieś się sama oddaliła, to co najwyżej na sąsiednią ulicę z koleżankami. To było posłuszne, zdyscyplinowane dziecko, nie mieliśmy z nią żadnych kłopotów”.
Ostatni raz córkę widziała przed południem. Zofia jechała do centrum miasta, a Stasia poszła z nią kilkaset metrów dalej do sklep. Matka miała kupić jakieś słodycze córce, ale sklep był zamknięty, więc Stasia miała sama wrócić do domu. Zgodnie z zebranymi przez Milicjantów informacjami zamordowana dziewczynka była bardzo energicznym dzieckiem, wszędzie było jej pełno. Była śmiała i odważna w nawiązywaniu kontaktu z obcymi. Była również dzieckiem, które decyzje na innych wywierała płaczem i krzykiem. Zofia Miśkiewicz dodała również, że Stasia była nielubiana przez szwagra- Jana Miśkiewicza. 25-latek kilka razy zwymyślał dziecko, a nawet podniósł na nią rękę. Był wobec niej nerwowy i agresywny. Twierdził, że Stasia nie jest córką jego brata, więc jest przybłędą. Kiedy milicjanci zainteresowali się Janem Miśkiewiczem, okazało się, że mężczyzna mieszka w tym domu od niedawna. Przeprowadził się tam, ponieważ rozszedł się z żoną. W przeszłości był notowany za dezercję i kradzieże.
Karol Miśkiewicz, ojczym Stasi, twierdził, że wraz z Zofią byli zgodnym małżeństwem i nie kłócili się, a Stasie traktował jak własną córkę.
Milicjanci przesłuchując Jana usłyszeli od niego, że w piątkowe popołudnie był w zakładzie pracy, jednak ani wartownicy ani przełożeni nie potwierdzili tej okoliczności. Następnie podejrzany zeznał, że w popołudniowy piątek pojechał do znajomej w centrum Łodzi. Obecność Jana została potwierdzona, jednak u koleżanki pojawił się dopiero po godzinie 17. O tej porze wiadomo już było o morderstwie. Ponadto, kiedy przesłuchiwano koleżankę Jana- Jadwigę, ta stwierdziła, że Jan opowiadał jej o tragedii jaka spotkała ich rodzinę. Twierdził on, że w czwartek (dzień wcześniej) zabito jego 6-letnią bratanicę, a jej ciało podrzucono pod okno Jana. Wspomniał o tym, że szwagierka zabrała swoją córkę do sklepu na zakupy. Fakt, że Jadwiga wiedziała o wyjściu do sklepu Zofii i Stasi świadczy o tym, że nie mogła kłamać. Oświadczyła również, że Jan opisał jej dokładnie sposób na morderstwo. Twierdził, że sprawca zadał Stasi ciosy nożem w pierś i gardło.
Podejrzany
Wobec powyższych faktów wujek zamordowanej stał się głównym podejrzanym zabójstwa Stasi. Nie miał alibi, kłamał kiedy twierdził, że był w pracy i oszukiwał kiedy mówił, że był u koleżanki. Milicjanci utwierdzili się w przekonaniu, gdy Jan przyznał, że często nosi przy sobie nóż. Kiedy zaczęli zadawać podejrzanemu mnóstwo pytań wprowadzając go w zakłopotanie i dezorientacje ten doszedł do wniosku, że już się nie usprawiedliwi. Przyznał się do winy. Jan całe przesłuchanie był spokojny tak jakby zadźganie małego dziecka nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Milicjantom powiedział, że Stasia „Była nieposłuszna, nie słuchała nikogo, ani mnie, ani matki, ani reszty rodziny. Denerwowała mnie, hałasowała, nie dawała spać, kiedy wracałem zmęczony po pracy”. Twierdził, że między nim, a Zofią i Karolem dochodziło ostatnio do kłótni, a ich powodem była Stasia. Wobec tego doszedł do wniosku, że należy dziewczynkę „usunąć”.
Zeznał jak wyglądało morderstwo i co działo się tego dnia. Zawołał Stasie, żeby poszła z nim do lasu po drewno. Dziewczynka bez wahania zgodziła się. Poszli w gęste krzaki, gdzie się zatrzymali. Jan usiadł zapalił papierosa i zastanawiał się jak zabić bratanicę. Dziewczynka usiadła obok. Jej wujek wymyślił sposób na morderstwo przy użyciu noża. Prawą ręką złapał dziecko za twarz zakrywając jej usta. Lewą z kolei zadał jej ciosy podręcznym nożem, który zawsze nosił przy sobie. Ciało położył na ziemi, jednak zauważył, że dziecko daje jeszcze oznaki życia, więc zadał cios w gardło, a rękaw swetra wepchnął do ust. Pewnym było, że morderca nie zgwałcił dziecka, ponieważ nie odnaleziono śladów biologicznych. Jan stwierdził, że wszelkie ewentualne ślady musiały powstać podczas szarpaniny. Po zbrodni sprawdził czy nie poplamił się krwią, wyrzucił nóż, którego nie udało się odnaleźć i poszedł do domu.
Winny
Jan, który był odpowiedzialny za to zabójstwo przyznał się do winy. Potwierdzały to zebrane materiały dowodowe oraz zeznania świadków. Jego sposób na morderstwo to trzy rany kłute zadane nożem w lesie, natomiast motywem była nienawiść do małej dziewczynki za to, że „była nieposłuszna…”. Wobec powyższego Łódzki Sąd Wojewódzki nie dostrzegając okoliczności łagodzących skazał Jana Miśkiewicza na karę śmierci za zabójstwo 6-letniej siostrzenicy.
W tym przypadku pojęcia zbrodnia i kara znalazły zastosowanie. Milicjanci mimo trudnego śledztwa, jakby się mogło z początku wydawać, w jedenaście godzin doprowadzili do zgromadzenia materiału dowodowego. Umożliwiło to skazania mordercy, dzięki czemu mężczyzna ten już nigdy więcej nie dokonał podobnego zabójstwa i nikogo już więcej nie skrzywdził.
Przerażające…
Niestety podobne wyładowania emocjonalne dorosłych na dzieciach zdarzają się dość często.