Ta opowieść to splot tragicznych zdarzeń, długiej walki, wielu lat oczekiwań i morału, że nigdy nie można tracić nadziei. Mao Yin, który został porwany w 1988 roku wrócił do domu. Niespotykany happy-end rodzice okupili tysiącami dni niepewności i strachu o własne dziecko.
Gdy Państwo Mao ostatni raz widzieli swojego syna, istniał jeszcze Związek Radziecki i Mur Berliński, Stanami Zjednoczonymi rządził Ronald Reagan, na światowych scenach występował Freddie Mercury, a Microsoft dopracowywał nowy system operacyjny w postaci Windowsa 2.0. Przez 30 lat ich rozłąki świat zmienił się diametralnie, ale miłość do syna i wiara w jego powrót była bezsprzeczna i niemalejąca.
Wystarczyła chwila…
Mały Yin zaginął 17 października 1988 roku pod hotelem w chińskim Xian. Wtedy było to dziewiąte pod względem liczby mieszkańców w Państwie Środka. Chłopiec wracał wraz z ojcem, Mao Zhenjing z przedszkola. Jak wynikało z zeznań mężczyzny, Yin poprosił o coś do picia, a gdy pan Mao poszedł do hotelu po butelkę… chłopiec zniknął. Wystarczyło kilka minut nieuwagi, lekkomyślności i zapomnienia, by stracić syna z oczu. Mężczyzna zaczął rozglądać się po okolicy, pytał przechodniów o dziecko. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Tak, jakby Yin rozpłynął się w powietrzu.
Natychmiast rozpoczął się etap przygotowań. Rodzice małego dziecka rozdali ponad 100 000 ulotek, informujących o możliwym porwaniu dziecka. Policja mocno zaangażowała się w poszukiwania dziecka, jednak dopiero po ponad 20 latach ustaliła, że został on porwany w celu sprzedaży bezdzietnej parze. Co ciekawe, choć Chiny są najbardziej zaludnionym państwem świata, to proceder porywania małych dzieci kwitnie i niemogące starać się o dziecko małżeństwa często korzystają z ich „usług”.
Dla rodziców Yina rozpoczął się proces wieloletnich poszukiwań, który trwał przez długie lata.
Matka zaczęła działać!
Bardzo mocno w poszukiwania syna zaangażowała się jego matka – Mao Li. Kobieta zdecydowała się zwolnić z pracy. Rozdawała ulotki w 10 miastach i regionach, szukając jednocześnie możliwych tropów w śledztwie. Przez długie lata sprawdziła łącznie 300 ewentualnych źródeł, które mogły pomóc w znalezieniu dziecka. Na próżno.
Współdziałając z policją kobieta ustaliła, że syn został sprzedany bezdzietnej parze za około 6 tysięcy juanów (czyli 3400 złotych). Nic więcej nie udało się jednak zdziałać.
Mimo to, wiara w dzielnej Mao Li nie gasła. Od 1999 roku matka małego Yina udzieliła setek wywiadów w radiu, prasie i telewizji. Przejechała też tysiące kilometrów, pokazując wizerunek swojego dziecka. Stała się sławna, bo w 2007 roku zaangażowała rodaków w działania fundacji Baby Come Home – zajmującej się poszukiwaniem zaginionych dzieci. Przez lata pomogła w odnalezieniu 20 osób, jednak jej syna nadal nikt nie widział.
Technologia okazała się przełomem
Nie bez przyczyny na początku wspominaliśmy o rewolucji technologicznej, która dokonała się od czasu zaginięcia Mao Yin. Na początku chińscy policjanci nie mieli zaawansowanego sprzętu, który pomógłby im znaleźć dziecko. Wraz z upływem lat w Chinach rozwinęła się technologia śledcza, pozwalająca na prowadzenia bardziej zaawansowanego dochodzenia.
Badacze z policyjnego komisariatu w Xian zaczęli analizować zdjęcia chłopca z czasów dzieciństwa. Zbudowano jego profil i przedstawiono możliwy wizerunek Yina, już jako mężczyzny. Informację tę wypuszczono do chińskich mediów i kolportowano za pomocą Internetu. Głośna z lat 80tych sprawa, która zaczęła już wygasać wróciła do świadomości społeczeństwa na nowo. Chińczycy udostępniali wizerunek Mao i pomagali w poszukiwaniach.
Po pewnym czasie praca przyniosła rezultaty. Pod koniec kwietnia 2020 roku do policyjnych baz trafiła informacja, że w prowincji Syczuan, w latach 80tych bezdzietna para nielegalnie adoptowała syna. Funkcjonariusze zdecydowali się sprawdzić trop. Z niesamowitym skutkiem.
Mamo, wróciłem!
Policjanci przeanalizowali bazę danych z prowincji i porównali ją z modelami Yina, które wykonali w nieodległej przeszłości. Wszystko wskazywało na to, że zaginionym synem państwa Mao jest 34-letni Gu Ningning. Mężczyzna ten zajmuje się dekorowaniem wnętrz. Jak się wychowywał? Co się z nim działo przez ponad 30 lat?
Gu Ningning, a właściwie Mao Yin miał dobre dzieciństwo. Adopcyjni rodzice dawali mu wszystko, czego potrzebował do życia. Poszedł na dobre studia, osiągnął wysoki status majątkowy i posiada własną firmę. Jak podkreślał w wywiadach, dom jego adopcyjnych rodziców był pełen ciepła i dobra. Niestety, na ten moment nie mamy informacji kim są państwo Gu oraz w jaki sposób doszło do transakcji między nimi, a porywaczami. Policja z Chin cały czas prowadzi śledztwo, które ma pomóc w zatrzymaniu winnych tragedii sprzed 30 lat.
Wiemy jednak, że Gu (Yin) z pewnością jest synem państwa Mao. Potwierdziły to wykonane na polecenie śledczych testy DNA.
Kim mogli być porywacze?
W chińskich mediach zaczęła się narodowa dyskusja, dotycząca porywaczy i tego, kim mogli być. To ogromny problem, bo w Państwie Środka proceder handlu dziećmi jest wyjątkowo rozpowszechniony. Szajki w 2015 roku porwały aż 20 tysięcy dzieci. To coroczna statystyka, a niestety – zdecydowana większość małych Chińczyków nigdy się nie odnalazła. Gdzie giną? Część z nich sprzedawana jest parom w kraju, niektóre natomiast trafiają do innych państw azjatyckich.
Policja z centralą w Pekinie wypowiedziała wojnę takim działaniom. Już w 2009 roku Chińczycy przygotowali specjalną bazę danych z DNA, która analizuje cechy dzieci adoptowanych i poszukiwanych. Dzięki temu udało się znaleźć już 6000 zaginionych małoletnich. Co więcej, specjalny internetowy system śledczy pomógł w odszukaniu kolejnych 4000 dzieci. To nadal jednak zbyt mało, by móc mówić o przełomie.
Porywacze Mao najpewniej byli z tamtego rejonu. Śledczy twierdzą, że niekoniecznie musieli otrzymać zlecenie porwania bezpośrednio od adopcyjnych rodziców dziecka. Niektórzy korzystają z pośredników, zapewniających o legalności całego procederu.
Chłopiec, który szukał rodziców.
Sam Yin (Gu) miał świadomość, że jest adoptowany. Zastępcza rodzina nie ukrywała przed nim tego faktu. Mężczyzna potwierdził tylko, że praktycznie całe dorosłe życie spędził na poszukiwaniu korzeni prawdziwej rodziny. Jego wysiłki niestety nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, co jednak nie odwiodło go od dalszych starań.
W wywiadach Yin podkreśla, że teraz będzie miał dwie rodziny. Nie chce zrywać kontaktu ze swoimi adopcyjnymi rodzicami, którzy są mu bliscy. Jednak planuje nadrobić czas rozłąki. W jaki sposób? Zaplanował już przeprowadzkę do Xian. Chce spędzić jak najwięcej czasu z biologicznymi bliskimi. Ma zamiar nadrobić stracone lata i lepiej poznać prawdziwego ojca i matkę.
Zapytany, czy miał świadomość, że został porwany jednoznacznie odpowiedział, że nie. Zdawał sobie sprawę, że jego rodzina mieszka w innej części Chin, jednak nie wiedział, że los rozdzielił go z ojcem i matką w tak tragiczny sposób. Niewiedza być może spowodowała, że nie skojarzył on wielu akcji przygotowywanych przez Mao Li, jego biologiczną matkę. Prawdy najpewniej jednak nigdy się nie dowiemy.
Wrócił po 32-latach…
Informację o tym, że Mao Yin się odnalazł, jego matka otrzymała w symbolicznym dniu. 10 maja 2020 roku Chińczycy obchodzili bowiem Dzień Matki. Ostatnie 30 takich świąt było bardzo bolesne dla Li, która skupiała się wyłącznie na nadziei i poszukiwaniu zaginionego syna. Teraz było pewne, że porwany 2-latek odnalazł się w postaci ponad 30-letniego mężczyzny.
– Takiego prezentu nie dostałam jeszcze nigdy – mówiła w wypowiedziach dla mediów wyraźnie wzruszona kobieta. Przez wiele lat żyła nadzieją, że zobaczy jeszcze dziecko, choć szanse na to malały z każdym dniem.
Spotkanie rodziny miało odbyć się na zaaranżowanej konferencji prasowej. Pracą nad nią opierały się na pionie komunikacyjnym policji w Xian. Dlaczego była ważna? Po pierwsze, z psychologicznego i społecznego punktu widzenia dawała nadzieję ludziom jak Mao, że warto żyć nadzieją o odzyskaniu bliskiej osoby. Porywacze dostali z kolei jasny sygnał – policja jest na waszym tropie i coraz lepiej idzie jej odnajdywanie ofiar.
Forma konferencji była też odpowiednia o tyle, że w spotkaniu rodziny chcieli uczestniczyć dziennikarze (ostatecznie na konferencji pojawiły się setki redakcji i agencji prasowych, praktycznie z całego świata). To nie przeszkadzało samym państwu Mao. Pragnęli jak najszybciej zobaczyć się z zaginionym dzieckiem. Gdy Yin zobaczył rodziców, od razu wiedział, że jest ich synem. Krzyknął tylko „mama” i pobiegł do Li. Kobieta i jego ojciec, Zhenjing rozpłakali się.
Przez długie lata nad poszukiwaniem Mao Yina z zaangażowaniem pracowały setki osób. Wśród nich byli dziennikarze, policjanci, przyjaciele rodziny, postronne osoby i przede wszystkim – rodzina dziecka. Przez długie lata osoby te zastanawiały się czy ich praca ma jeszcze sens. W jednym z wywiadów dla telewizji w Hong-Kongu matka chłopca apelowała, żeby się do nich odezwał. Pytała czy jeszcze jest wśród żywych? Jak się okazało, nadzieja, która się w niej tliła nigdy nie zgasła.
Ten pozytywny aspekt powinien być pocieszeniem dla osób, które cały czas poszukują bliskich. Pamiętajmy, że technika śledcza zmienia się na przestrzeni lat i pozwala na zdecydowanie bardziej zadowalające efekty, niż jeszcze chociażby dekadę temu. Technologia, sposób prowadzenia dochodzenia czy sposoby analityki danych, które rozwijają się wyjątkowo dynamicznie są nie tylko dobrem pracy policjantów czy detektywów. Są nadzieją dla wielu osób, w tym również w Polsce.
Autor tekstu: Pan Marcin Lewicki.