Tajemnicze morderstwo braci bliźniaków wstrząsnęło mieszkańcami niewielkiej wsi Marcinkowice w gminie Charsznica położonej w województwie małopolskim. Zabójcy nigdy nie ujęto, a sprawa została formalnie umorzona. Do dziś wydarzenia z 25 października 2005 r. budzą wiele pytań bez odpowiedzi. Dlaczego bracia zginęli i kto pozbawił ich życia?
Kim byli bracia Marcowie?
Zdzisław i Stanisław Marcowie byli braćmi, którzy wspólnie prowadzili 10-hektarowe gospodarstwo rolne we wsi Marcinkowice. Odziedziczyli je po swoim ojcu. Hodowali trzodę chlewną, krowy i dwa konie. Życie podporządkowali pracy na roli i codziennym obowiązkom. Mieli 66 lat, nie byli żonaci, mieszkali we dwóch, a we wsi uważano ich za odludków i samotników. Z nikim nie utrzymywali kontaktów towarzyskich, izolowali się od reszty społeczności i nie byli zbyt lubiani. Ich ojciec za życia uchodził za najbogatszego we wsi, bracia również chwalili się swoją zamożnością. Nie wyglądali jednak na osoby, którym się powodzi. W obejściu panował nieporządek, a dom cuchnął z brudu. Stanisław i Zdzisław byli bardzo nieufni, chociaż czasem zatrudniali kogoś ze wsi do pomocy przy pracach na gospodarstwie lub do naprawy sprzętu rolniczego. Mieli opinię awanturników, kłócili się nie tylko ze sobą, ale i z sąsiadami, co mogło przysporzyć im wrogów. Niemniej jednak żaden znany fakt z ich życia nie wskazywał, dlaczego ktoś mógłby chcieć ich śmierci.
Okoliczności zbrodni — co stało się z braćmi?
Braci ostatni raz widziano 24 października 2005 r., gdy jak co dzień krzątali się po gospodarstwie. Następnego dnia żaden z nich nie wyszedł z domu, a zwierzęta biegały po obejściu, domagając się karmienia, co wzbudziło podejrzliwość sąsiadów. Ostatecznie zaalarmował ich fakt, że po zmierzchu w domu nie zapaliło się światło. Sąsiedzi postanowili sprawdzić, czy nic złego się nie stało, więc podeszli pod bramę i nawoływali braci, nikt nie odpowiedział. Jeden z sąsiadów oświetlił posesję latarką i okazało się, że drzwi do domu są uchylone. W tej sytuacji wezwano policję, zgłoszenie było anonimowe.
Z policyjnych akt dowiadujemy się, że na miejscu ujawniono zwłoki Stanisława Marca leżące w domu, tuż przy drzwiach wejściowych. Miał on zmasakrowaną twarz, leżał na wznak na betonowej posadzce z głową wspartą na pierwszym stopniu schodów prowadzących na strych. W domu panował bałagan, sprzęty były poprzesuwane w nieładzie, a rzeczy powyrzucane z szafek. Łóżko jednego z braci i kredens nosiły ślady przeszukiwania. Możliwe, że sprawca coś w nich znalazł, ponieważ w drugim łóżku policjanci ujawnili słoik z dolarami amerykańskimi, a w kieszeni wiszącej kurtki zegarki. Funkcjonariusze dokładnie sprawdzili dom i podwórko. Ciało drugiego z braci, Zdzisława Marca, odnalezione zostało u wejścia do chlewni. Twarz denata także była stłuczona i mocno zabrudzona. Obok niego znaleziono wypełnioną w jednej piątej dojarkę.
Powstało kilka policyjnych hipotez, jak mogło dojść do śmierci braci Marców. Jedna z nich głosi, że prawdopodobnie zatrudnili oni kogoś do pracy. Wieczorem 24 października osoba ta zgłosiła się po zapłatę. Mogło odbyć się to podczas wieczornego dojenia, na co wskazuje częściowo napełniona dojarka znaleziona przy jednym z ciał. Możliwe, że pracownik był niezadowolony z otrzymanych pieniędzy, więc posłużył się przedmiotem znalezionym na podwórku i uderzył jednego z braci w tył głowy. Pierwszy cios nie był śmiertelny, więc napastnik uderzał raz po raz aż do pęknięcia czaszki. Następnie zostawił martwego mężczyznę i skierował kroki do domu. Tam natknął się na drugiego z braci, który właśnie wychodził z wiklinowym koszem i czapką w ręku. Sprawca zaatakował także jego, a potem przeszukał dom w poszukiwaniu pieniędzy.
Szczegóły śledztwa — tropy donikąd
Na miejscu zbrodni pracował szereg funkcjonariuszy. Udało się zabezpieczyć ponad sto śladów, w tym odciski palców i włókna z odzieży. W świetle dowodów policja liczyła na szybkie ujęcie sprawcy. Niestety, nie znaleziono narzędzia zbrodni. Zeznania świadków pozwoliły oszacować czas, w którym mogło dojść do morderstwa. Prawdopodobnie, bracia zginęli w poniedziałek wieczorem, 24 października, ponieważ o 18 byli jeszcze widziani na podwórku. Podczas przesłuchań jeden z mieszkańców wsi ujawnił ciekawą informację, że do obejścia prowadziły dwa wejścia, brama główna i mała furtka wychodząca na pole. Sąsiad twierdził, że jedynie mieszkańcy wsi wiedzieli o drugim wejściu na posesję. Żaden z przesłuchiwanych nie zauważył nikogo podejrzanego. Nietypowym tropem okazał się pies braci, który nie szczekał, gdy dochodziło do zbrodni. Istnieje podejrzenie, że znał napastnika. Śledztwo wykazało, że Zdzisław i Stanisław Marcowie zginęli z rąk jednego sprawcy.
Sekcja zwłok dowiodła, że obaj bracia zginęli od uderzeń tępym narzędziem i zaciekle bronili się przed ciosami, na co wskazują liczne zasinienia i rany na ciele, głównie rękach. U bliźniaków wykryto złamanie twarzoczaszki, obrzęk mózgu oraz rany tłuczone głowy. Profil psychologiczny sprawcy zlecony przez policję potwierdził, że sprawca działał w pojedynkę, był wyższy od braci, dobrze znał wieś i wiedział o drugim wejściu na posesję.
Dodatkowo znał obie ofiary i żywił do nich negatywne uczucia. Powstała hipoteza, że być może zabójstwo było efektem konfliktu z przeszłości lub chęci zemsty. W toku śledztwa podejrzenia padły na starszego brata bliźniaków, który przebywał w zakładzie psychiatrycznym, trop okazał się jednak ślepym zaułkiem, ponieważ mężczyzna miał niepodważalne alibi i nie utrzymywał kontaktów z braćmi. Pewnego dnia na komendę w Miechowie dotarł anonimowy donos. Autor twierdził, że morderstwa dokonał mężczyzna, który chciał obrabować braci. I tym razem, był to fałszywy ślad. Dochodzenie w sprawie morderstwa trwało wiele miesięcy, niestety żadna poszlaka nie doprowadziła policjantów do rozwiązania zagadkowej zbrodni.
Sprawę formalnie umorzono z powodu niewykrycia sprawcy, ale trafiła ona do policyjnego Archiwum X. Zgromadzony materiał jest analizowany przez sztab doświadczonych funkcjonariuszy, wierzą oni, że rozwój technik kryminalistycznych pozwoli wreszcie odpowiedzieć na pytanie: kto zabił braci? Mimo że zdarzenie rozegrało się wiele lat temu, pozostaje żywe w pamięci mieszkańców, którzy do dziś zastanawiają się, kto i dlaczego dopuścił się tak brutalnego czynu.